O wydarzeniach związanych z nielegalną budową kościoła w Ciścu było głośno nie tylko w Polsce, ale i za granicą nawet przez parę lat po jej zakończeniu.. Do dziś wioska Cisiec kojarzy się wielu, zwłaszcza starszym ludziom, ze słynnym powstaniem świątyni w ciągu jednego dnia i jednej nocy.
Mieszkańcy Ciśca od dawna pragnęli mieć własny kościół. Od XVI wieku uczestniczyli w życiu religijnym i duszpasterskim parafii Milówka. Do parafialnego kościoła trzeba było chodzić 5 - 7 kilometrów. Religijny Cisiec czuł się upokorzony wobec sąsiednich wiosek brakiem własnego kościoła. Jego mieszkańcy zabiegali o zgodę na budowę kościoła już przy okazji komasacji gruntów w 1969 roku, składali także wnioski do władz w Krakowie i w Żywcu. Odpowiedzi jednak nie nadeszły i zgody nie wydano. W 1971 roku prośbę ponowił ks. kard. Karol Wojtyła, który wyrażał gotowość finansowego wsparcia budowy kościoła przez Kurię, pod warunkiem, że zaangażuje się w nią jeden z księży pracujących w Milówce. Wybór padł na ks. wikarego Władysława Nowobilskiego.
Ksiądz Władysław Nowobilski urodził się w Białce Tatrzańskiej w 1942 roku w rodzinie, w której trzech synów zostało kapłanami, a jedna z córek siostrą zakonną. Święcenia kapłańskie otrzymał w rodzinnej miejscowości w 1967 roku z rąk ks. abpa Karola Wojtyły. Po wyświęceniu przez cztery lata był wikariuszem w Zawoi, a stamtąd został przeniesiony do Milówki. Przejął on obowiązki katechety w sąsiednich wioskach, m. in. w Ciścu. To właśnie przy okazji katechizacji zapoznał się z dążeniami mieszkańców, pragnących mieć własny kościół.
W lutym 1972 roku małe grono parafian wraz z ks. Nowobilskim podjęło decyzję o budowie kościoła. Początkowo grupa organizacyjna, za radą ks. Władysława wpadła na pomysł, by znaleźć w Ciścu jakiś starszy dom i przebudować go na kaplicę lub przeznaczyć na rozbiórkę, a na wolnej parceli przystąpić do budowy. W centrum miejscowości, na posesji państwa Marii i Władysława Śleziaków znajdowała się stara, nieczynna już piekarnia, idealnie nadająca się na realizację powyższych planów. Rodzeństwo Maria i Władysław ani chwili się nie namyślając, nie tylko wyrazili zgodę, ale oddali piekarnię wraz z parcelą za darmo. Tym samym wzięli na siebie ogromną odpowiedzialność.
Stanisław Wiewióra, inż. architekt, pierwszy doradca, proponował rozbiórkę walącej się już piekarni i rozpoczęcie budowy domu dwurodzinnego, który potem łatwo mógłby być zaadaptowany jako kaplica. On też polecił jako wykonawcę planów architektonicznych inż. Bolesława Szurana, który zlecenie przyjął i dokumentację wykonał w taki sposób, by przy minimalnych korektach z domu mieszkalnego powstał kościół. Władze powiatowe projekt zaakceptowały i wydały pozwolenie.
W czerwcu 1972 roku rozpoczęto budowę; powstały solidne fundamenty i ułożono część ściany. Wtedy władze powiatowe, podejrzewając, jakie będzie jej ostateczne przeznaczenie, zabroniły jej kontynuowania.
Rozpoczęło się nękanie ludzi. Wstrzymano dowóz materiałów budowlanych, a nawet w poszczególnych placówkach wydano zakazy sprzedaży tychże materiałów. Jednak ci parafianie, którzy budowali własne domy, gromadzili materiały także na budowę kościoła. Każdy, ile mógł, ofiarowywał: pustaki, trochę drutu, parę worków wapna, cementu, trochę cegły. Ludzie nie dawali poznać po sobie, że ze swoich planów nie tylko nie zrezygnowali, ale też, że do ich realizacji intensywnie się przygotowują. Ta pełna konspiracja uśpiła nieco administrację państwową. W międzyczasie ks. Władysław Nowobilski pojechał do Zakopanego na rekolekcje kapłańskie i spotkał tam ks. Mariana Przewrockiego z Milczy, który w maju tego roku wybudował w swojej miejscowości kościół w ciągu 24 godzin. Ksiądz ten zobowiązał się do udzielenia pomocy ks. Władysławowi, zadeklarował przyjazd do Ciśca wraz z cieślą i kilkoma murarzami. Spotkanie wyznaczono na dzień 28 października. Po przyjeździe z rekolekcji ks. Władysław Nowobilski zwołał tajne zebranie pod przysięgą na krzyż grupy wtajemniczonych w liczbie około piętnastu osób celem omówienia organizacji pracy. Jednak informacja o zamiarze budowy i bezpośrednich przygotowaniach do niej przedostała się jakoś do władz powiatowych. W środę przed rozpoczęciem budowy, 24 października, , zaczęto wzywać na przesłuchania. Wzmocniono służby milicyjne. W piątek, 26 października, władze żywieckie zorganizowały zebranie mieszkańców wsi, w tym niektórych uczestników owego tajnego zebrania, celem nakłonienia ich do rezygnacji z planowanego przedsięwzięcia. Patrole milicyjne obserwowały plac budowy dniem i nocą. Na mostach ustawiono małe oddziały milicji. We wsi powiało strachem. Wielu ludzi dotychczas bardzo zaangażowanych w plany budowy kościoła zwątpiło w możliwość ich realizacji przy takim nacisku władz oraz służb milicyjnych i na skutek tego wycofało swój udział przygotowywaniu dalszej budowy. Ksiądz Nowobilski musiał podjąć więc bardzo ważną decyzję, co dalej robić w sytuacji, gdy władze porządkowe dalej intensywnie patrolowały wieś, a ks. Przewrocki, który miał pokierować budową, był śledzony przez milicję. Ks. Nowobilski zorganizował więc spotkanie w jeszcze węższym gronie, by podjąć kolejną decyzję: Co dalej? Postanowiono, że aby tym razem uśpić czujność władz, inicjatorzy i uczestnicy tego zebrania do niedzieli nie będą podejmować żadnych prac na placu budowy. Dopiero wczesnym rankiem 5 listopada powiadomią ludzi, że przy fundamentach będzie odprawiana Msza św. przez ks. Władysława Nowobilskiego. Tylko wtajemniczeni mieli zabrać ze sobą konieczne do pracy narzędzia. Czy plan się powiedzie, nie wiedziano. Wszystko zależało od tego, czy ludzie w ogóle przyjdą.
W niedzielę, 5 listopada około godziny piątej nad ranem mieszkańcy Ciśca, korzystając z osłony nocy, małymi grupkami, ciągnęli na wyznaczone miejsce przy wybudowanych już wcześniej fundamentach. Od strony Małego Ciśca nadeszła duża grupa młodzieży wraz z ks. Władysławem Nowobilskim. Na nabożeństwie zebrało się około 300 osób. Ksiądz Nowobilski, przy ołtarzu zbudowanych z pustaków, odprawił o godzinie 600 Mszę św.. Kazanie, w którym przytoczył przykład św. Maksymiliana Marii Kolbego, zmobilizowało i jednocześnie zagrzało ludzi do rozpoczęcia ryzykownej budowy.
Wtajemniczeni, głównie murarze, przyszli z narzędziami i zaraz po Mszy św. przystąpili do pracy. Większość prawie trzytysięcznej wioski nie wiedziała, że to właśnie dziś budować będą kościół. Ale widząc, jak praca wre, kolejni, nawet z sąsiednich miejscowości, przyłączali się by pomóc. W sumie zebrało się około 1000 osób, w tym kobiety i dzieci. Grupa inicjatywna sądziła i słusznie, że obecność kobiet i dzieci jest w stanie powstrzymać władze i milicję przed próbą brutalnego stłumienia cisieckiego wyczynu. Mury rosły w oczach; wszyscy pracowali z poświęceniem, gdy jedni odchodzili by odpocząć, przychodzili kolejni. Mężczyźni robili szalunki na mury, a murarze rozpoczęli prace murarskie. Kobiety, dziewczęta a nawet siostra zakonna Beata Talik przygotowywały zaprawę murarską . Dzieci pomagały też rozbierać mury starej piekarni, podawano cegłę i pustaki taśmowo, praca szła więc bardzo szybko. Chłopi furmankami zwozili cegłę, pustaki, piasek i wapno rozlokowane po domach, zwozili także drewno na dach. Cieśle miejscowi wraz z ekipą brata ks. Władysława, Stanisława Nowobilskiego z Podhala, zajęli się montowaniem więźby przygotowanej przez nich już trzy dni wcześniej w pobliżu jednego z budujących się prywatnych domów. Kobiety przygotowywały posiłki i roznosiły jedzenie na stanowiska pracy, by pracujący na murach nie tracili czasu na schodzenie z rusztowań.
Około godz. 1100 na terenie budowy pojawili się przedstawiciele Służby Bezpieczeństwa wraz z Przewodniczącym Powiatowej Rady Narodowej Ferdynandem Łukaszkiem. Apelowali do ludzi, aby zebrali się w budynku Domu Ludowego. Chciano nakłonić organizatorów budowy do jej przerwania i do opuszczenia placu budowy, aby mogły go zająć uzbrojone oddziały milicji. Wtedy powrót na budowę byłby już niewykonalny. Grożono wyłączeniem prądu, jednak nikt nie słuchał, każdy trwał na swoim stanowisku i pracował. Nawoływania do przerwania budowy okazały się bezskuteczne, więc ekipa odjechała, zostawiając jednak we wsi patrole.
W niedługim czasie władze przypuściły szturm. Po południu wracający do domu Władysław Dziedzic został porwany do samochodu milicyjnego. Został przewieziony na Komendę Milicji w Żywcu. Jego przesłuchiwanie wzbudziło przerażenie u budujących. Na szczęście zwolniony murarz przyszedł prosto na budowę. Ludzie widząc, że jest bezpieczny, jeszcze żwawiej zabrali się do pracy. Ponieważ wyłączono prąd w całej okolicy, pracujący zmuszeni byli wziąć się do ręcznego mieszania zaprawy murarskiej i do dźwigania jej w wiadrach na linie. Ponieważ ściemniło się, ludzie rozpalili ogniska i pochodnie, rozniecając je oblanymi ropą oponami samochodowymi, a nawet gumowymi butami.
Władze nie ustawały w szykanowaniu budujących. Wysłano milicjantów oraz operatorów kamer, którzy rozpoczęli filmowanie przebiegu budowy. Taki dokument mógłby ułatwić dziś odtworzenie tamtych wydarzeń jednak film ten prawdopodobnie podzielił los dokumentów, których niszczenie w roku 1990 wstrząsnęło opinią publiczną.
Mury kościoła wznoszonego w tak trudnych warunkach ciągle rosły. Około godz. 2200 były prawie na ukończeniu. Jednak budowla nie była stabilna, mury zaczęły się rozchodzić na boki i groziły zawaleniem się. Zaczęto więc podpierać je żerdziami. Cieśle zaczęli montaż więźby, na świeże mury kładli krokwie, pracowali nad tym do rana. To, że zdołano dach ułożyć na murach grożących niemal w każdej chwili zawaleniem, w pośpiechu i strachu przed tym, co się może jeszcze wydarzyć, graniczyło niemal z cudem.
W poniedziałek, 6 listopada, o godz. 600 rano krokwie znajdowały się już na murach, potem przybito deski i dach pokryto papą. Pogoda się jednak popsuła, zaczął padać deszcz i wiać zimny, listopadowy wiatr. Zmęczeni, niewyspani ludzie, mimo trudnych warunków, rozpoczęli dalszą pracę. Po drogach ustawicznie jeździły samochody milicyjne. Na słupach przydrożnych milicja powywieszała afisze, które ostrzegały przed niebezpieczeństwem przebywania na terenie budowy oraz o grożących za to sankcjach karnych; ludzie jednak nie opuścili budowy. Choć zasadniczo budowa kościoła została zakończona, zostało jeszcze wiele prac murarskich, ciesielskich i porządkowych do wykonania. Po południu dowiedziano się, że przyjechać miała straż pożarna z całego powiatu i walić mury kościoła przy pomocy wody. Ludzie więc czuwali. Od tego dnia zarządzono dyżurowanie przy kościele. Księdzu Władysławowi przygotowano pomieszczenie z pustaków w świeżo wybudowanej świątyni. Na posłaniu ze słomy spędził dwie noce, pełniąc wartę i broniąc kościoła przed próbami zburzenia go. Jego pełne determinacji słowa podniosły ludzi na duchu i zmobilizowały do obrony kościoła za wszelką cenę: (
) W obronie Waszego kościoła i Was jestem gotowy nawet zginąć. Gdy będą burzyć kościół nie wyjdę z niego, choćby mnie miały przysypać gruzy. Jeśli zburzą kościół, to razem ze mną. Wszystko było bowiem możliwe. Władze szukały nadal ochotników wśród strażaków. Milicja zamierzała rozpędzić ludzi pompami strażackimi i wodą rozmyć świeżą jeszcze zaprawę murarską. Nie znaleziono jednak zuchwalca, który wykonałby takie zadanie.
W nocy z poniedziałku na wtorek, 7 listopada, prace trwały. Również w ciągu dnia ludzie gromadzili się na budowie, by pracować. Ks. Władysław odprawił w nocy z 7 na 8 listopada, przy zaimprowizowanym ołtarzu, dziękczynną Mszę św. i modlił się za wszystkich, dzięki którym kościół został wzniesiony i dziękował Bogu za cud, jaki dokonał się 5 listopada. Prace na budowie trwały codziennie prawie do końca grudnia, mimo trwających już przesłuchań oraz ciągłych patroli milicji na drogach i wokół budowy. Rozpoczęto też kopanie fundamentów pod prezbiterium. Noce mieszkańcy spędzali przy kościele.
Wieści o tym, co się stało w Ciścu, dzięki Radiu Wolna Europa poszły w świat. Jednak dopiero teraz mieszkańcy odczuli ciężar krzyża, który wzięli na swe barki. Wieś dotknęły nie raz brutalne szykany ze strony milicji i władz. Wszyscy płacili mandaty pod byle pretekstem: woźnica za posiadanie bata, rowerzysta za brak dzwonka. Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa nakazali dyrekcji Odlewni Żeliwa w Węgierskiej Górce zwalniać z pracy ludzi z Ciśca. Zwolniono m. in. Jana Tomiczka, którego żona Zofia oświetlała budowę. Po interwencji w Komitecie Centralnym w Warszawie wrócił do Odlewni. Pracował tam do 1992 roku, nie będąc jednak formalnie przyjętym do zakładu.
Jedną z osób, która doświadczyła najwięcej przesłuchań był Władysław Śleziak, obecny kościelny, a ówczesny właściciel działki, na której wybudowano kościół i człowiek w pierwszym rzędzie pociągany do odpowiedzialności. Był przesłuchiwany kilkanaście razy, zasądzono mu 99 tys. zł. kary grzywny za nielegalną budowę kościoła, którą później obniżono do 35 tys. Mieszkańcy Ciśca poskładali się, aby mógł tę karę zapłacić. Grożono mu więzieniem na 5 lat, jeśli nie zgłosi do władz, gdyby ktoś pojawił się na budowie oraz odebraniem renty.
Jak wynika z dokumentów zebranych w Archiwum Kurii Biskupiej w Bielsku - Białej, milicja organizowała łapanki; zabierała ludzi z ulicy, pola, miejsca pracy, z domów. Przesłuchiwano ich, grożono karami. Również dzieci były straszone przez nauczycieli wyrzuceniem ze szkoły. Ludzi straszono w zakładach pracy; niektórym pracownikom odbierano premie.
Dyspozycje w sprawie rodzaju postępowania wobec mieszkańców Ciśca w związku z nielegalną budową kościoła przychodziły z Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Do dziś nie wyjaśniono sprawy Czesława Ścigaja, który poniósł śmierć prawdopodobnie na skutek pobicia przez milicję. Kiedy 16 listopada 1972 roku wracał z Węgierskiej Górki z kursu prawa jazdy, wciągnięto go do samochodu milicyjnego. Po kilkudniowych poszukiwaniach żona dowiedziała się, że ciało jej męża Czesława znaleziono skatowane nad Sołą. Pogrzeb odbył się 20 listopada 1972 roku przy obstawie milicji.
Władze dalej groziły mieszkańcom Ciśca zburzeniem kościoła. W związku z tym ludzie co noc dyżurowali przy kościele. Ksiądz Nowobilski został przez Kurię wezwany do powrotu na plebanię w Milówce. Nie wolno mu było przebywać na terenie kościoła w Ciścu ani odprawiać na razie w obiekcie Mszy św. Polecenie musiał wykonać. 11 listopada 1972 roku władze powiatowe w wyniku rozporządzenia władz wojewódzkich wydały nakaz rozbiórki w ciągu siedmiu dni nielegalnie wybudowanego obiektu pod sankcją karną, od którego państwo Śleziakowie wnieśli odwołanie. Odwołanie takie wniósł też ks. kard. Karol Wojtyła w imieniu Kurii Metropolitalnej w Krakowie.
W Ciścu nastąpiła pełna mobilizacja. Ludzie w dalszym ciągu byli zdecydowani na wszystko. Przenieśli dzwon z pobliskiej kapliczki, by w razie zagrożenia szybko zwołać mieszkańców do obrony kościoła. Jedną z pierwszych sytuacji, kiedy dzwon okazał się skuteczny, była próba zaplombowania budowy przez władze powiatowe 21 listopada 1972 roku.
Pełna obrona kościoła przez ludzi trwała dwa lata. Przez cały ten okres latem i zimą przy zapalonych ogniskach mury nowo wybudowanej świątyni rozbrzmiewały modlitwą i śpiewem. Dzwon trzy razy gromadził prawie wszystkich mieszkańców Ciśca w chwilach zagrożenia. Ciągle trwały przesłuchania. Ksiądz Nowobilski kilkunastokrotnie był wzywany na posterunki milicji w Węgierskiej Górce i Żywcu, jak i do Prokuratury. Władze domagały się od Kurii przeniesienia księdza. Kuria zwlekała z tą decyzją. Motywowała to podczas ustawicznych rozmów z władzami tym, że jest poważna obawa, iż usunięcie ks. Nowobilskiego spowoduje wzrost wzburzenia wśród mieszkańców, że każda reakcja może podnieść temperaturę nastrojów w Ciścu. Twierdziła, że trzeba poczekać, aż się sytuacja w Ciścu nieco uspokoi. Ale tak jak ks. Nowobilski nie opuszczał ludzi i oni nie opuszczali jego. Gdy został wezwany na jedno z przesłuchań do Żywca, ludzie bojąc się, że może mu grozić niebezpieczeństwo, pieszo, w osiemdziesięcioosobowej grupie udali się za nim. Księdzu i mieszkańcom ciągle grożono wysłaniem oddziałów wojska do rozbiórki. Postawa ludzi, tak bardzo jednak zaangażowanych w to dzieło, była nieugięta. Wielokrotnie powtarzali: "Jeśli nam zburzycie ten kościół - wybudujemy drugi, a nawet trzeci i dziesiąty
"
Wzniesiona 5 listopada 1972 roku bryła kościoła na polu prostokąta, pokryta dość stromym dwuspadowym dachem przypominała swym wyglądem rzeczywiście duży dom mieszkalny. By przybrać postać obecną budynek ten przez 18 lat był ustawicznie rozbudowywany. Dzisiaj jest przykładem architektury ładnej, ciekawej, lekkiej i dobrze wkomponowanej w otaczający go beskidzki krajobraz. Na uwagę zasługuje również wystrój wnętrza świątyni, urzekający przestrzennością, prostotą i funkcjonalnością. Rozbudowa zewnętrzna obiektu podyktowana była z jednej strony dążeniem do nadania mu sakralnego charakteru, z drugiej zaś koniecznością zagwarantowania chwiejnej budowli odpowiedniej statyki oraz spełnienia wymogów architektury i sztuki budowlanej.
W grudniu 1972 roku wykonano półkoliste prezbiterium. W listopadzie następnego roku jednej nocy, w dalszym ciągu bez zezwolenia dobudowano zakrystię. W roku 1976 roku z kamienia i stali wykonano solidne ogrodzenie kościoła, co sprawiło, że całość budowli zaczęła prezentować się estetycznie i okazale. Ale budowa ogrodzenia nie obyła się bez kłopotów z władzą. Kuria Metropolitalna w Krakowie zwróciła się do ks. Nowobilskiego o przedstawienie pisemnego sprawozdania w tej sprawie. Ksiądz Nowobilski wyjaśnił, że sprawa dotyczy panów Władysława Śleziaka i Władysława Witosa, którzy są prawnymi właścicielami działek, na których stoi kościół, a którzy pozwolenia na ich ogrodzenie otrzymali z Urzędu Gminy w Węgierskiej Górce w roku 1975. W sprawie podłączenia kościoła do sieci energetycznej, na co władze nie chciały udzielić zgody, mieszkańcy interweniowali pisemnie u I Sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka.
Mimo to, na przestrzeni osiemnastu lat, tzn. od 1972 roku do roku 1990, wykonano kolejno: prezbiterium, zakrystię, ogrodzenie, przedsionek i przebudowano w związku z tym wejście na chór, dobudowano kaplice boczną i wieżę, która dodała blasku całej budowli, a także grotę z figurą Matki Bożej Loretańskiej.
Od momentu wybudowania kościoła do czasu jego zalegalizowania przez Urząd Wojewódzki w Bielsku - Białej, tj. w latach 1973 - 1979, projektowaniem zabudowy i wystroju wnętrza oraz nadzorowaniem wykonawstwa zajmował się krakowski artysta plastyk Andrzej Dzięgielewski. Jego autorstwa jest granitowy ołtarz, posadzka, płaskorzeźba na ścianie prezbiterium przedstawiająca "Wieczerzę Pańską", statua patrona kościoła Maksymiliana Kolbego oraz kasetonowy sufit z drewna modrzewiowego, projektowany wspólnie z miejscowymi stolarzami, którzy byli jego wykonawcami.
Ołtarz został konsekrowany w grudniu 1977 roku przez ks. kard. Karola Wojtyłę. Od tego czasu roboty w zakresie rozbudowy oraz wystroju wnętrza odbywały się legalnie. Kolejne elementy wystroju i wyposażenia powierzono inż. arch. Stanisławowi Wiewiórze z Żywca. Według jego koncepcji i pod jego nadzorem zostały wykonane kolejno: boazerie, organy, ławy i konfesjonały.
Wiosną 1999 roku rozpoczęto budowę nowej plebanii, która została zaprojektowana przez inż. arch. Jacka Wiewiórę, syna nieżyjącego już Stanisława w taki sposób, by była utrzymana w tym samym stylu architektonicznym, co kościół.
11 sierpnia 1984 roku na mocy decyzji Urzędu Wojewódzkiego "niezgłaszającego zastrzeżeń co do legalizacji kościoła i utworzenia parafii w miejscowości Cisiec", ks. kard. Franciszek Macharski wydał dekret erygujący parafię w Ciścu.
Szczególną rolę w powstaniu parafii w Ciścu odegrał ks. kard. Karol Wojtyła, który w swej mądrości potrafił prowadzić sprawę budowy kościoła ku dobru najpierw wiernych w Ciścu, potem ich duszpasterza, jak i dobru całego Kościoła w Polsce. Miał trudne zadanie. To w głównej mierze, od jego decyzji w pewnym momencie zależało powodzenie bądź niepowodzenie całego cisieckiego przedsięwzięcia. Władze świeckie za wszelką cenę nie chciały dopuścić, aby wybudowany nielegalnie obiekt stał i służył ludziom jako kościół. Dlatego szukały sposobów na zburzenie go lub przeznaczenie na inny cel. Między innymi wystąpiły z podstępną propozycją, że Cisiec w ciągu 24 godzin dostanie pozwolenie na budowę nowego kościoła pod dwoma warunkami: należy wyłączyć kościół w Ciścu z użytkowania, nakazując zamknięcie go i oddanie kluczy do władz powiatowych oraz przenieść ks. Nowobilskiego z parafii Milówka na inną parafię. Władze chciały obarczyć winą ks. kardynała za przekreślenie całego poświęcenia i męki przy budowie kościoła. Kardynał na te warunki się nie zgodził i nie podpisał ich. Jego decyzja przekreśliła podstępną politykę władz i możliwość zlikwidowania kościoła w Ciścu. Wspierał także cisiecką wspólnotę swoją obecnością (np. w 1973 roku odwiedził Cisiec dwukrotnie). Do dziś Ojciec Święty pamięta te chwile i przy każdorazowym spotkaniu z ks. Władysławem i pielgrzymami z Ciśca często wspomina z uśmiechem: "Aleśmy w Ciścu walczyli."
Kościół w Ciścu stał się zarówno wyrazem pomnikiem wzniesionym ku pamięci męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana Marii Kolbego, jak i pomnikiem męczeństwa wszystkich braci Polaków, również mieszkańców Ciśca, którzy stracili swoje życie w czasie ostatniej wojny światowej. Stał się pomnikiem otoczonym tak wielkim kultem, gdyż był wyrazem łączności z ofiarami pomordowanymi przez okupanta hitlerowskiego i stalinowskiego, ale i symbolem rzeczywistego męczeństwa mieszkańców Ciśca zaangażowanych w tak trudne i bolesne przedsięwzięcie, jakim było podjęcie się budowy kościoła wbrew władzom, a nawet przy ich bezpośrednim sprzeciwie.