ANDRZEJ ZYGMUNT HEINRICH




  Tak się składało, że  byłem blisko najważniejszych momentów w karierze alpinistycznej  Zygi. Pierwszy raz, nasze drogi skrzyżowały się, na kursie wspinaczkowym w podkrakowskich skałkach. Jako instruktor wspinaczki wprowadzałem Zygę w tajniki wspinaczki, uczyłem posługiwania się liną, hakami i techniki wspinania. Zyga próbował wcześniej innych sportów jednak dopiero we wspinaczce znalazł  to czego szukał.  Miał w sobie wszystko to co niezbędne, by być wybitną osobowością w świecie alpinistów. Sprawność fizyczną, bardzo dobrą budowę ciała i to co najważniejsze wytrzymałość, upór i odporność na trudy.  To te cechy pozwoliły mu na  wspaniałe przyszłe  górskie (ale nie tylko) osiągnięcia.

   Parę lat później Zyga wyruszył z Krakowską Wyprawą w góry Hindukuszu po raz pierwszy  w góry wysokie. To było jego pierwsze zetknięcie z wysokością. Ze mną po raz pierwszy przekroczył 5000 m i zdobył swój pierwszy dziewiczy szczyt. Wejściem na Noszak (7495 m) osiągnął swój pierwszy rekord wysokości. Podczas próby wejścia na kolejny szczyt, w gwałtownym załamaniu pogody ginie jego partner a sam Zyga, ranny, przetrzymuje 3 doby na wysokości 7000 m. Ta tragiczna przygoda nie załamała go i nie odstręczyła od alpinizmu. Myślę, że właśnie wtedy w pełni przekonał się jak ważna jest w życiu walka o przetrwanie, nawet w najtrudniejszych niesprzyjających okolicznościach. Nauczyła go też szacunku do gór.

   Brałem również udział  jego ostatniej wyprawie, na Mont Everest, ale ze względu na swój wiek już tylko jako "trekers". Z Zygą prowadziliśmy  wtedy karawanę tragarzy niosących ładunki wyprawy. Było to 10 dni wspólnej wędrówki przez cudowną krainę Nepalu, wspólnych rozmów, wspólnych wspomnień oraz spotkań z mieszkańcami doliny Khumbu - szerpami, których darzył ogromną i zasłużoną sympatią. Opuszczając bazę i żegnając się z uczestnikami  wyprawy nie wiedziałem, że z Zygą widzę się  ostatni raz.

   Przez wiele lat, jeśli tylko nie był na jakiejś wysokogórskiej wyprawie spotykaliśmy się zawsze w  Skałkach lub w lokalu Klubu Wysokogórskiego. Jeszcze długo zdawało się nam, że za chwilę w otwartych drzwiach Klubu pojawi się charakterystyczna sylwetka Zygi . Usiądzie z wspólnie z nami i znowu popłyną jak rzeka górskie opowieści o sukcesach i  porażkach. Przygodach,  wesołych jakich nigdy nie brakowało w górach ale często również i  tragicznych.

  Zyga nigdy nie przepadał za pobytem w Bazie. Najlepiej czuł się wysoko w górach. Jak tylko okoliczności sprzyjały wyrywał się do góry. Wolał namiot na śniegu, wiatr szarpiący płachtami, namiotów, szumiącą maszynkę butanową. Tam był najbardziej sobą.

   Po kilku wypadkach jak w czasie wypraw na Noszak w Hindukuszu, Nanga Parbat w Himalajach, Masherbrumie w Karakorum kiedy w czasie wspinaczki ginęli w tragicznych sytuacjach jego towarzysze był bardzo ostrożny. Potrafił ocenić stopień dopuszczalnego ryzyka. Umiał  walczyć z przeciwieństwami. Nauczył się twardości  ale i szacunku dla gór.

   Co go skłoniło do wyjścia naprzeciw kolegom wracającym ze zdobytego szczytu?  Może poczucie wspólnoty, odpowiedzialności za zdrowie i życie współtowarzyszy wyprawy, a może bezgraniczne umiłowanie wspaniałego świata gór, lodowców, skał... Zdawał sobie sprawę, że ze względu na wiek zmniejszają się nieubłagalnie  jego fizyczne możliwości zdobywania Himalajów. Liczył się z tym, że ta wyprawa może być jego już ostatnią wielką górską przygodą.. Bardzo chciał ukoronować swoje osiągnięcia wejściem na najwyższy szczyt świata, a czekał na to zezwolenie ponad 10 lat. Rozsądek i właściwa ocena swoich aktualnych  szans na wejście szczytowe spowodowały, że zrezygnował z ostatniego ataku ale chciał jeszcze raz zasmakować radości jaką daje sama wspinaczka i po swojemu pożegnać się z górą swoich marzeń. Załamanie pogody, olbrzymi opad śniegu i lawina, która  runęła przy odwrocie zakończyła na zawsze jego górską drogę. Pozostał tam gdzie widział cały sens swojego życia. Na zawsze.

                                                                                                                              

Marian Bała

03 wrzesień 2005